Film trochę przegadany, jak to z dziełami z epoki. Część zdarzeń zostaje jedynie opisana w dialogach, ale np. sekwencja ataku potwora wśród płomieni wypada efektownie. Sam tytułowy bohater, zresztą nie goszczący na ekranie zbyt często, okazuje się być - uwaga - rośliną. Na planecie z której przybył prawdopodobnie flora a nie fauna ewoluowała w inteligentną formę życia. Bohaterowie porównują go nawet do marchwi :) Ot, cały urok starego sf...

Nie znam literackiego pierwowzoru, ale patrząc na film nie sposób nie myśleć o późniejszej wersji. Od razu widać skąd Carp zaczerpnął czołówkę. Mamy tu również masakrę piesków - oczywiście wyglądającą inaczej niż pamiętna scena w psiarni z 1982. W odróżnieniu od remake'u w bazie przebywają panie - Carpenter zrezygnował z kobiecej bohaterki, by nie wnosiła w naładowaną strachem i testosteronem atmosferę dodatkowego - niepotrzebnego - rodzaju napięcia. I wreszcie, co jest dość znamienne dla amerykańskiego science fiction z lat 50, potwór zostaje pokonany w wyniku zespołowego działania zbiorowości a nie wysiłkiem samotnego bohatera.

PS: w czołówce jako reżyser wymieniony został debiutant Christian Nyby, ale natrafić można na informacje, iż w rzeczywistości film reżyserował sam Howard Hawks (oficjalnie firmujący go jedynie jako producent). Cóż, w tamtych czasach nie wypadało by twórca tej klasy chwytał się za tak plebejski gatunek jak fantastyka naukowa. Na Kubricka i Odyseję Kosmiczną należało jeszcze poczekać.

PS2: Ostatnie padające z ekranu słowa zioną kultem aż miło :]
Watch the skies, everywhere! Keep looking. Keep watching the skies!